56. Być jak Elizabeth Taylor - czyli moja pierwsza wizyta w Filharmonii.
Zaczęłam zarówno siebie jak i was przyzwyczajać do pozytywnych wpisów, aż tu nagle nie kotlet, nie mielony a ....... klops. Dzisiejszy wpis będzie należał do gatunku, który nazwałabym ,,tęczowy''. Znajdziecie w nim nutkę radości przeplataną smutkiem. Takie wpadanie ze skrajności w skrajność.
Mam mieszane uczucia. Spełniło się jedno z moich większych marzeń - zobaczyłam Pawła Deląga na żywo. Jednak jestem tylko człowiekiem i odczuwam pewien niedosyt, trochę smutku, którym chcę się z wami podzielić. Ale może najpierw kilka słów na temat sztuki.
Dnia 18 marca 2017 r. wybrałam się do Filharmonii Opolskiej, by zobaczyć sztukę pt. ,,Być jak Elizabeth Taylor''. Niestety podobnie jak w przypadku Eugeniusza Bodo nie miałam pojęcia kim była Elizabeth, ale w najbliższym czasie postaram się to nadrobić. Przedstawienie było cudowne nie tylko za sprawą obsady (Małgorzata Foremniak, Paweł Deląg, Sambor Czarnota oraz Martyna Kliszewska), ale również scenografii oraz scenariusza. Sztuka momentami wywoływała uśmiech na mojej twarzy jednak całokształt spowodował, że oczy mi się zaszkliły. Jeżeli ktoś sądzi, że wybiera się na komedię mocno się zdziwi. Nie będę się tutaj rozwodzić na grą aktorów - sami ocenicie czy wam się podobała, kiedy wybierzecie się na występ. Mała podpowiedź Paweł Deląg im straszy tym lepszy. ;)
Skąd zatem wziął się mój niedosyt? Kiedy wybierałam się na spektakl już sam fakt zobaczenia Pawła Deląga był czymś wyjątkowym - jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Iwonce zachciało się autografu a nawet zdjęcia. Patrząc na to co działo się ze mną przed występem powinnam się domyślić i zaufać swojej intuicji być może wtedy moje oczekiwania nie urosły tak znacząco.
W czym w takim razie tkwi problem? Otóż aktorzy po spektaklu nie wyszli do fanów. Jestem ciekawa z czego to wynika. Nawet przez sekundę nie chce myśleć, że aktorzy o tym decydują, bo zwyczajnie byłoby mi przykro. Jeżeli to wina obsługi lub ,,opiekuna'' aktorów to radzę go zmienić. Wiem, że zarówno Paweł Deląg czy Małgorzata Foremniak mają ugruntowaną pozycje, przez co nie muszą pozyskiwać nowych fanów, ale warto nie tracić tych starych. Przy takich okazjach przypominają mi się słowa Krzysztofa Respondka, które z chęcią zacytuję:
,,Każdy artysta powinien pamiętać, że wszelki odniesiony sukces zawdzięcza właśnie publiczności. Nawet spotkania, na których rozdaje się autografy mogą zaprocentować w przyszłości znanej osoby. Ludzie są bardzo wrażliwi na punkcie sposobu zachowania artysty - ważne jest dla nich, czy da autograf, czy odpowie na pytanie lub pozdrowienie. Osoba publiczna musi być wrażliwa na oczekiwania fanów, bo bez nich nie byłaby tym, kim jest''.
Na szczęście dziś emocje już opadły i mogę całą sobą cieszyć się z faktu, że Paweł Deląg był w tym samym pomieszczeniu co ja, stał kilka metrów ode mnie, nawet kilka razy zerknął w moją stronę <3.
Tak sobie myślę, że nie byłam jeszcze gotowa na spotkanie z Pawłem Delągiem face to face. Obrazuje to w pewien sposób sen, którym się z wami podzielę. Śniło mi się, że wróciłam pod Filharmonię z siostrą tak z ciekawości. Okazało się, że aktorzy siedzieli na ławce, jakby na coś czekając. Przeszłam obok zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Moja siostra pociągnęła mnie za rękaw i namówiła do tego by jednak spróbować do nich zagadać w celu zebrania autografu. Sambor Czarnota widząc mój album od razu zabrał się do podpisywania swojego zdjęcia. Uśmiechnął się przy tym i powiedział: o jak miło, że obok mnie znajduje się Ania Dąbrowska. Z Pawłem Delągiem było jednak inaczej. Dość nieufnie wziął ode mnie album, przekartkował go ale kiedy trafił na swoje dwa zdjęcia uśmiechnął się i zapytał: na którym mam się podpisać? Odpowiedziałam, że jest mi to w sumie obojętne. Kiedy nie mógł się zdecydować stwierdził, że podpisze się na obu. Ja wtedy oburzyłam się i zwróciłam mu uwagę, że chcę aby jedno zdjęcie pozostawił wolne w razie gdybyśmy spotkali się jeszcze. Po wymienionych uprzejmościach wróciłam do domu i położyłam się spać. Nad ranem kiedy próbowałam się obudzić okazał się, że oślepłam. Nie widząc dosłownie nic wpadłam w panikę. Wtedy ktoś wziął mnie za rękę i powiedział: gdybyś była cierpliwa zobaczyłbyś o wiele więcej. Niestety nie zważając na to, że ktoś powiedział ci nie tobie zachciało się spełniać marzenia. Niech karą za takie postępowanie będzie utrata wzroku. Pierwszy raz cieszyłam się, że budzik zakończył mój sen. Ciężko mi było dojść do siebie. Jestem osobą, która od czasu do czasu analizuje swoje sny, jednak tym razem dałam sobie spokój. Nie zawsze jestem w stanie dogadać się ze swoją podświadomością. Sen w żadnym wypadku nie spowodował tego, że boję się marzyć - wręcz przeciwnie. Choćbym za każdym razem miała płacić za swoje marzenia stratą cennej rzeczy, nie zawahałabym się ani razu. To dzięki marzeniom czuję, że żyję.
Los mi dzisiaj nie sprzyja :D 3 raz zabieram się za pisanie tego komentarza :D
OdpowiedzUsuńA więc tak: niestety artyści często są inni, niż nam fanom, się wydaje. Aczkolwiek mam nadzieję, że Twoi idiole nigdy Cię nie zawiodą. Ja miałam kiedyś taką sytuację, że prowadziłam fanclub znanej aktorki. Gdy została nominowana do telekamer, od razu do mnie napisała z prośbą o reklamę, nawet ludzi od promocji serialu do mnie wysłała. Konkurs się odbył, ona zamilkła. No nic, życie. Ale wiedziałam, że często udziela się w medialnych akcjach charytatywnych. Kiedy pomogałam przy aukcji dla hospicjum dla dzieci, napisałam do niej (aż dwa razy, bo stwierdziłam, że jednego maila można zgubić) z prośbą o kilka autografów na aukcję - bez odpowiedzi. Ech, nie lubię takich ludzi, którzy udają kogoś kim nie są, robią coś na pokaz, a jak naprawdę trzeba coś zrobić to nie, bo nie będę mieć z tego korzyści, no masakra. Od tamtego czasu bardzo uważam na dobieranie swoich idoli.
Pozdrawiam :)
Ja też mam nadzieję, że moi idole mnie nie zawiodą :). Czasem tak bywa, że spośród tłumu znanych ludzi wybieramy sobie jedną konkretną osobę, która nie zawsze spełnia nasze oczekiwania. Nie wiadomo czy odpuścić sobie, czy nadal przy niej trwać.
OdpowiedzUsuń